Lublin to Dublin to pierwsze piwo, które powstało we
współpracy polskiej Pinty i irlandzkiego O'Hara's. Na tego uwarzonego w
Irlandii stouta w wersji butelkowej przyszło nam trochę poczekać (wersja lana
była dostępna już kilka miesięcy temu). Zapakowane w charakterystyczne butelki
piwo, na swojej etykiecie łączy styl obu browarów, i muszę stwierdzić, że ten element
podoba mi się bardziej niż klasyczny design naszego kontraktowca z Polski. Piwo wygląda jeszcze bardziej okazale po przelaniu do szklanki. Piana jest tutaj
genialna: gęsta, kremowa i bardzo trwała, ma się wrażenie picia piwa nalanego z pompy. Natomiast w barwie przewodzi nieprzejrzysta czerń – jest dobrze.
Pozytywne wrażenia podtrzymywane są przez ładny, ale umiarkowanie intensywny aromat.
W tym wypadku czuć zapach palonego słodu, płatki owsiane i coś co jest dla mnie zawsze dużym pozytywem
w stoutach, czyli bardzo subtelne wędzone nuty. Pierwszy łyk to natychmiastowa myśl: „Kurde, Ci nasi rzemieślnicy to muszą
jeszcze trochę poćwiczyć!” Bo wyraźnie czuć, że piwo nie zostało uwarzone w Polsce. Jest bardzo aksamitne, gładkie a przy tym dość pełne. Pojawia się też słodycz, ale na poziomie,
który mi nie przeszkadza (patrz: Przewrot Mleczny).
Niskie wysycenie i akcenty kawowe sprawiają, że piwo znakomicie się pije i dość szybko znika ze szklanki. Pierwszą polską współpracę z zagranicznym browarem uważam za bardzo udaną i liczę na więcej w wykonaniu tego duetu. Nie tylko dla ekspatriantów.