To
bardzo limitowane i warzone po raz drugi piwo jest uznawane przez wielu
za najlepszy produkt w Polsce. Muszę jednak otwarcie przyznać, że do
jego degustacji podchodziłem z dystansem. Przede wszystkim od zeszłego
roku wypiłem kilka wybitnych piw i nabrałem szerszej perspektywy, to co
wtedy mnie powaliło może teraz nie robić już takiego wrażenia. Obawy
były bezpodstawne bo ten imperialny porter to ciągle klasa sama w sobie i
przychylam się do opinii, że to najlepsze piwo jakie nasi piwowarzy
wypuści. Gęsty, nieprzejrzysty, rubinowy trunek tworzy gęstą czapę,
która znaczy szkło piękną koronką. Zapach to przede wszystkim przejrzałe owoce
tropikalne z mango i papają na pierwszym planie. Obecne są też
charakterystyczne dla porteru śliwki i wiśnie. Te są ukryte pod
amerykańskim chmielem co sprawia wrażenie zbliżone do imperial india pale ale.
Niestety, w miarę ogrzewania piwa, do aromatu wdziera się siarka.
Warto zaznaczyć, że osobiście jestem na to mocno wyczulony dlatego
obstawiam, iż większość konsumentów nawet na tę nutę nie zwróci uwagi.
Mimo wszystko, w smaku browaru wychodzi zdecydowany porter. Jest słodko i
owocowo. Wrażenie robi wysoka pijalność piwa, co jest nie lada wyczynem
przy tak wysokim ekstrakcie, oraz zgrabnie schowana ale wyraźna,
ziołowa goryczka. Warto było czekać na ponowne uwarzenie tego Imperatora
i pozostaje mi mieć nadzieję, że trzecia warka wyjdzie szybciej. A może
by tak partię tego piwa przeleżakować w beczce po jakimś ciekawym
alkoholu? Bonusowo, brawa dla Pinty za zabutelkowanie w mniejsze
pojemności. Dla tych po ciemnej stronie mocy.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pinta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pinta. Pokaż wszystkie posty
Call Me Simon [Pinta]
Call me Simon to imperialna wersja irish red ale uwarzonego przez Pintę we współpracy z walijskim youtuberem Simonem Martinem.
Na temat tego sympatycznego jegomościa napisano już sporo, a ja ze
swojej strony dodam tylko, że znam osobę, która mogłaby wnieść do
receptury sporo więcej. Niemniej jednak piwo powstało i wiele sobie po
nim obiecywałem. Moje zaostrzone ząbki niestety się rozczarowały, a nic
tego nie zapowiadało. Piwo jest klarowne, brunatno-czerwone, z ładną
zbitą pianą, która zgrabnie znaczy szkło. Przykładając nos do szkła
trzeba się jednak nieco wysilić bo aromat nie należy do tych
intensywnych. Dominują tutaj słody i landrynki, a w tle pojawiają się
dojrzałe owoce tropikalne. W smaku czuć karmel, później jeszcze trochę
karmelu, a na końcu karmel. Czy wspomniałem o karmelu? ;) A tak już
całkiem serio to pojawiają się też nuty ziemiste i niewyraźna goryczka, dość mocn o ukryta pod
wysoką słodowością tego trunku. Niestety nie należy ona do gatunku tych
najprzyjemniejszych i lekko zalega swoim łodygowym posmakiem. Warto też
zaznaczyć, że, pomimo parametrów, piwo jest bardzo pijalne. Można nim
szybko zakończyć wieczór. Moim zdaniem Pinta ma sporo ciekawszych
pozycji w swojej ofercie i jestem ciekaw czy Call me Simon wejdzie do
jej stałego repertuaru. Dla fanów mocno słodowych klimatów.
Lublin to Dublin [O'Hara's/Pinta]
Lublin to Dublin to pierwsze piwo, które powstało we
współpracy polskiej Pinty i irlandzkiego O'Hara's. Na tego uwarzonego w
Irlandii stouta w wersji butelkowej przyszło nam trochę poczekać (wersja lana
była dostępna już kilka miesięcy temu). Zapakowane w charakterystyczne butelki
piwo, na swojej etykiecie łączy styl obu browarów, i muszę stwierdzić, że ten element
podoba mi się bardziej niż klasyczny design naszego kontraktowca z Polski. Piwo wygląda jeszcze bardziej okazale po przelaniu do szklanki. Piana jest tutaj
genialna: gęsta, kremowa i bardzo trwała, ma się wrażenie picia piwa nalanego z pompy. Natomiast w barwie przewodzi nieprzejrzysta czerń – jest dobrze.
Pozytywne wrażenia podtrzymywane są przez ładny, ale umiarkowanie intensywny aromat.
W tym wypadku czuć zapach palonego słodu, płatki owsiane i coś co jest dla mnie zawsze dużym pozytywem
w stoutach, czyli bardzo subtelne wędzone nuty. Pierwszy łyk to natychmiastowa myśl: „Kurde, Ci nasi rzemieślnicy to muszą
jeszcze trochę poćwiczyć!” Bo wyraźnie czuć, że piwo nie zostało uwarzone w Polsce. Jest bardzo aksamitne, gładkie a przy tym dość pełne. Pojawia się też słodycz, ale na poziomie,
który mi nie przeszkadza (patrz: Przewrot Mleczny).
Niskie wysycenie i akcenty kawowe sprawiają, że piwo znakomicie się pije i dość szybko znika ze szklanki. Pierwszą polską współpracę z zagranicznym browarem uważam za bardzo udaną i liczę na więcej w wykonaniu tego duetu. Nie tylko dla ekspatriantów.
Żytorillo [Pinta]
Zeszłoroczna premiera Pinty ciągle w formie! Żytorillo to wciąż bezkonkurencyjne na naszym rynku połączenie ciemnego india pale ale z żytem. Po raz pierwszy piłem je rok temu, jak tylko
pojawiło się na rynku, uważam że obecnie jest to smaczniejsze
piwo. Poprzednio było cięższe z mocniejszą i zalegającą goryczką. Dziś,
bez dwóch zdań, jest to jedno z lepszych piw Piny. W szkle prezentuje się bardzo okazale, ciemna barwa i znakomita piana mogą stanowić wzorzec stylu. Aromat też stoi na wysokim poziomie, a dominują w nim nuty amerykańskich odmian chmielu połączone z palonymi słodami. Ze względu na dodatek żyta piwo jest dość treściwe i z charakterystycznym ziemistym posmakiem na finiszu. Warto też wspomnieć o dość wysokiej wytrawności tego piwa, co na pewno nie wszystkim będzie odpowiadać. Przydałaby się tylko zmiana etykiet i tej głupio-mądrej nazwy (wtf). Dla spragnionych po żniwach.
Apetyt na życie [Pinta]
Jest to moje pierwsze spotkanie z roggenbier (niemieckie piwo żytnie). Niestety moje obawy, czy ten styl wpasuje się w mój gust, okazały się słuszne. Jest to pierwsze piwo z Pinty, które kompletnie mi nie odpowiada. Jednak do rzeczy! Po nalaniu piwo jest widocznie mętne z szybko ulatniającą się piana. W zapachu dominują aromaty charakterystyczne dla
niemieckich wezienów, czyli banany i goździki; na próżno szukać jakichkolwiek
chmielowych nut. Po wzięciu łyka piwo zaskakuje swoją oleistością i niskim wysyceniem, co nie robi przyjemnego wrażenia podczas picia. Jest dość ciężkie pomimo niskiego ekstraktu i
sprawia wrażenie piwa nieskończonego. Po degustacji wiem,
że ten niemiecki styl to nie moja bajka. Być może ta warka Pincie nie wyszła, chociaż
nie sądzę, żeby jakiekolwiek piwo tego typu mi smakowało. Będę unikał jak ognia. Etykieta, typowa dla tego kontraktowca, nie porywa, i myślę, że chłopaki mogliby pomyśleć nad zmianą tego elementu swoich produktów. Plus za szczegółowe informacje na butelce. Dla wielbicieli
picia frytury.
Viva la Wita! [Pinta]
Viva la Wita! od Pinty to wzmocniona wersja popularnego
witbiera. Nie będę się nad nim za wiele rozwodził bo samo w sobie jest bardzo
udane. Napiszę za to moje małe spostrzeżenie na temat witów. Otóż nie jestem
ich fanem i chyba coraz rzadziej będę po nie sięgać. Zauważyłem, że piwa w tym stylu smakują mi tylko w bardzo małej ilości, a najbardziej lubię ich zapach. Podczas picia, w połowie butelki zaczyna drażnić mnie jego
"mydlaność", która sprawia, że piwo staje się męczące. Wiem, że styl
ten ma wśród miłośników browarów rzemieślniczych wielu fanów, ale mi on
najzwyczajniej w świecie nie pasuje. Dlatego w najbliższym czasie
raczej wiele witbierów się tutaj nie pojawi. Podsumowując, Viva la Wita! to smaczne piwo ale nie trafiające w moje wysublimowane gusta;) Dla wielbicieli wody z
mydłem.
B-Day 2.0 Przewrót Mleczny [AleBrowar & Pinta & Piwoteka]
Owocem drugiego spotkania AleBrowaru, Pinty i Piwoteki Narodowej został podwójny mleczny stout leżakowany z ziarnami ekwadorskiego kakaowca. Moim zdaniem, już sama etykieta zbyt mocno koresponduje ze stylem i niespecjalnie zachęca do wybrania tego piwa z półki. Po nalaniu do szkła uwagę przykuwa gęsta, kremowa piana, i za to należy się plus. Niestety aromat zapowiada słodycz, której nie sposób w pełni docenić ponieważ nuty wędzone są zbyt mocno wyczuwalne. W smaku dominuje mleczna czekolada z delikatnie kwaśną kontrą. Piwo jest bardzo aksamitne i zapychające. Można potraktować je jako deser i myślę, że w takiej roli spisuje się najlepiej. Powtórzę się, ale uważam, że jest kilka piwa w Polsce, które powinny być sprzedawane w mniejszych butelkach. To jest jedno z nich! Pod koniec degustacji ta duża słodycz najzwyczajniej w świecie mnie męczyła, a przy pojemności 0,33l byłoby niemal idealnie. Dla słodkich ząbków.
Imperium Atakuje [Pinta]
Przyznam się, że początkowo imperialne IPA nie było stylem, za którym przepadałem. Przeszkadzała mi w nim słodycz i wysoka zawartość alkoholu. Sytuację odmieniło piwo I Hardcore You, które zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Co ciekawe, piwo to jest miksem dwóch flagowych piw z BrewDoga (Hardocre IPA) i Mikkellera (I Beat You). Pomysł to dziwny, ale jego wynik jest bardzo udany. Z nieco szerszymi horyzontami sięgnąłem po raz kolejny po jedyne szerzej dostępne polskie piwo w tym stylu, czyli Imperium Atakuje z Pinty. Muszę przyznać, że obecna warka prezentuje bardzo wysoki poziom, którego nie musimy się wstydzić w Europie. Wszystko w tym piwie jest na swoim miejscu, aż chce się brać kolejne łyki. Nie jest to może piwo wybitne, jak wcześniej wspomniane połączenie, ale to wciąż bardzo dobre piwo. Dla wyrobionych fanów Chewiego.
Das IPA [Pinta]
Nie zaskoczyło mnie to piwo, jest nudne tak jak myślałem. Chwała Pincie za to, że nie idą utartym szlakiem rewolucji i dużo eksperymentują, jednak dla mnie są to rzeczy niespecjalnie smaczne. Niemieckie chmiele nie wytrzymają konkurencji jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju pale ale. Może gdyby pokusić się o chmielenie tylko mandariną jak to robi Nogne? Jeżeli najmocniejszym punktem piwa jest jego barwa to nie ma sensu ponownie po nie sięgać. Dla amatorów niemieckich pilsów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)